15-16 maja 2015
Planowana
od jakiegoś czasu kolejna nocka nad Wieprzem. Dokładnie w tym samym miejscu co
ostatnio. Tym razem miało nas iść aż pięciu, ale jak to bywa, nie zawsze
wszystko się udaje i poszliśmy we czterech.
Pierwszy
zacząłem ten wypad, a po drodze zgarnąłem resztę. Trasa do miejsca noclegu nie
była długa, jednak ile myśli zaczęliśmy po drodze, nie policzę.
Pogoda była piękna: słońce grzało
nas i świeciło na wszystko, a po drugiej stronie nieba ciemne chmury starały
się sprzeciwić jasności.
Plaża na której spaliśmy była
świetna, a teraz jeszcze poziom rzeki się opuścił, więc plaża się powiększyła.
Gdy dotarliśmy na miejsce wzięliśmy się za zbieranie drewna na opał. Nie tylko piasek był świetny w tych okolicach
ale również to że tak dużo tam suchego drewna, idealnego na opał. Choć
zbieranie nie zajęło nam dużo czasu, to zanim przynieśliśmy i połamaliśmy
drewno, zrobiło się już ciemno.
W międzyczasie próbowaliśmy jeździć rowerem po wodzie.
Rozpaliliśmy ogień. Ważna chwila
na każdym wypadzie. Ogień daje ciepło, światło, „do ciepła dobro garnie
się” jak to mówi jedna z harcerskich
piosenek.
Gdy ogień już się palił wzięliśmy
się za przygotowywanie jedzenia. Wprawdzie nie byliśmy głodni, ale mieliśmy tak
dużo różnych smakołyków że musieliśmy coś zjeść. Nasze pomysły nie zawsze były
genialne. Niektóre kończyły się nie najlepiej. Oto kilka z rzeczy które
zrobiliśmy:
Upiekliśmy placki skautowe.
Zmieszaliśmy wodę z mąką i odrobiną miodu dla smaku. Następnie na koniec patyka
nawlekliśmy po kawałku ciasta. Po kilku minutach mieliśmy całkiem smaczne
jedzonko.
Zrobiliśmy kawę i piliśmy ją
wszyscy z jednego kubka. Fusy zostały mi w buzi aż do następnego dnia.
Kiedyś jako dzieciaki budowaliśmy
bazę, robiliśmy w niej piec i na piecu robiliśmy popcorn. Ale tym razem nam to
trochę nie wyszło. Temperatura była za wysoka, i olej zaczął się palić.
Potem siedzieliśmy przy ognisku
gwarząc , wspominając i marząc. Pierwszy z nas otulony zmęczeniem poszedł spać
około północy, drugi trochę po nim. Ja siedziałem ze starym druhem do około trzeciej. Jednak i mnie sen zmorzył. Czwarty z nas nie
zmrużył oczu przez całą noc, dokładając do ognia drew żeby reszcie było ciepło.
Ja obudziłem się około 5, poranek był mglisty, nikt
już wtedy nie spał. Dowiedziałem się wtedy też że jeden przez sen prawie wszedł
do ognia, ale nasz druh czuwał i obudził go. Spakowaliśmy się, zjedliśmy coś i
ruszyliśmy w drogę powrotną.
Sceną którą będę długo pamiętał
jest chwila gdy wracamy już tylko we trzech: za nami słońce, przed nami nasze
zmęczone życiem łowców przygód, cienie.
Więcej zdjęć znajdziecie w zakładce "W obiektywie" lub bezpośrednio tu: II Wyprawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz