sobota, 11 czerwca 2016

Ćwik, próba końcowa

Wczoraj około godziny 17 uzbrojony w nóż, zapałki, menażkę i śpiwór wyruszyłem na 12 godzin w lesie. Po drodze ukazał mi się taki widok...


Kiedy już dotarłem na miejsce zabrałem się za przygotowanie miejsca na ognisko oraz posłania. Ognisko rozpaliłem bardzo szybko w celu uzyskania węgla drzewnego do budowy filtra.


Ledwie zdążyłem rozpalić ogień, zaczęło kropić. "O nie, tylko nie deszcz"- mruknąłem i nie wiele myśląc dorzuciłem opału do ognia aby deszcz go nie zagasił. Oczywiście deszcz to za mało, więc przyszła burza, konkretna zlewa, w ciągu kilku minut byłem przemoczony do bielizny. Ale żebym nie był zbyt pewny siebie, po burzy zbombardował mnie grad.



Moje ślady po zlewie były pełne wody.



Ognisko zgasło, zrobiło się bardzo zimno, ja cały mokry...co robić? Zabrałem się za rozpalenie ognia, w celu wysuszenia ubrań.


Ubrania się suszą, ja się grzeje, ale nie ma co pić...filtr się sam nie zrobi.


Plastikowe butelki znalazłem po drodze na miejsce obozowania. Oprócz nich znalazłem kawałek sznurka od snopowiązałki i reklamówkę.


Woda z jeziorka po przefiltrowaniu, wygląda na czystą ale specyficznie smakuje oczywiście po przegotowaniu.


Po zlewie zabrałem się za budowę legowiska. Jako że czas mnie gonił nie pozwoliłem sobie na budowę szałasu. Nad posłaniem z szuwarów rozpostarłem kangurkę którą miałem ze sobą. Do budowy użyłem sznurka który znalazłem po drodze.



Uff...noc już blisko, ale zdążyłem. 
Kąpiel w rzece...


I zdjęcie po burzy.


Nadszedł czas na kolacje...


...truskawki z dzikiego poletka w sosie własnym, oraz kompot (niestety nie posiadam zdjęcia). Po kolacji zrobiło się ciepło i przyjemnie w brzuszku.

Pora spać, do zobaczenia jutro.......
......pobudka.
W nocy kilka razy się budziłem jednak się wyspałem, czas na modlitwę i pakowanie. Około 6.30 wyruszyłem z powrotem do domu.

Kilka zdjęć z drogi powrotnej:




Ostatecznie na 7 wróciłem do domu.