1-2 maja 2015
W dniach powyższych wybraliśmy się razem z 1
Nadwieprzańską Drużyną Harcerzy „Mafeking”
na rajd rowerowy do Woli Gułowskiej. Hmm...właściwie to drużyna wybrała
się z nami J
W godzinach porannych zebraliśmy się obok kościoła w
Żabiance. Swoją drogą kościół niedawno przeszedł renowacje i teraz wygląda
świetnie, każdemu kto będzie się znajdował w okolicy Żabianki(gmina Ułęż,
powiat Ryki) polecam go odwiedzić. Ale wróćmy do tematu. Drużyna harcerzy miała
apel, po którym przebraliśmy się w ubrania, żeby było nam łatwiej jechać. Następnie na rowery i jazda... J
Staraliśmy się unikać często uczęszczanych dróg. W
pierwszej fazie jazdy szło nam to całkiem dobrze. Jechaliśmy drogą utwardzaną,
prowadzącą przez pola i łąki. To była taka miła rozgrzewka do ciężkiej walki.
Wszyscy (około 15 osób) rozmawiali, śmiali się, żartowali. Jechało się naprawdę
przyjemnie, nawet ciężkie bagaże na plecach nam nie przeszkadzały. Jednak niektórzy jeszcze wtedy mniej
doświadczeni zaczynali się męczyć. Ale to nie był dla nas problem. Jak to mówią
potrzeba matką wynalazku, więc jeden z druhów znalazł sznurek i połączyliśmy ze
sobą rowery i ciągnęliśmy tych mniej doświadczonych.
Stwierdziliśmy że mamy sporo czasu, więc zarządziliśmy
krótką przerwę i wybraliśmy się na lody. Wjeżdżając do miejscowości w której
jedliśmy lody jeden z druhów przewrócił się na rowerze, a wyjeżdżając z niej
uderzył w znak. Druh miał pecha chyba tego dnia bo jeszcze kilka razy się przewrócił
lub uderzył.
Nad jeziorem Firlej zjedliśmy pyszny obiad-kiełbasę z
chlebem, zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy na szlak. To był początek
prawdziwej jazdy. Im dłużej jechaliśmy tym robiło się trudniej. Nie mam tu na
myśli tylko tego że się zaczęliśmy męczyć i każdy obrót stawał się mordęgą, a
bagaże stawały się cięższe, ale również to że droga się psuła. Co to znaczy?
Jechaliśmy przez las, a jazda przez las wiąże się z piaskowymi drogami. Zamiast
jechać, piasek przesypywał się nam pod kołami. Kilka razy schodziliśmy z
rowerów i szliśmy. A czas uciekał. Robiło się coraz później, a pogoda coraz
bardziej się psuła. Jednak dobry humor nas nie opuszczał, podczas jazdy
stwierdziliśmy że to nic że ciężko, ważne że będzie co wnukom opowiadać J
Gdy w końcu dojechaliśmy do utwardzonej drogi, rzuciliśmy
się na nią i chcieliśmy ją ucałować, jednak po przyjrzeniu się jej „bardzo
czystej” powierzchni z bliska, zrezygnowaliśmy.
Następną niespodzianką dla nas był zawalony mostek przez
rzekę w jednej ze wsi. Nieco załamani
postanowiliśmy odpocząć. Na szczęście we wsi żyli bardzo mili ludzie
którzy pokazali nam drogę i dali nam wodę. Musieliśmy się cofać około
kilometra, a potem jechać często uczęszczaną drogą. A było już późno i
większość z nas działała na rezerwie sił.
W końcu po długich, długich walkach dotarliśmy do celu
podróży-do Woli Gułowskiej. Karmelici z Woli Gułowskiej nas przyjęli, pozwolili
przenocować, umyć się, zjeść. Mimo że wszyscy byli zmęczeni podróżą to i tak
siedzieliśmy w nocy i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i rozmawialiśmy.
Następnego dnia pobudka, Msza Święta, śniadanie,
spakowanie się i powrót. W porównaniu z pierwszym dniem, powrót to była
łatwizna, jedyny problem był taki że byliśmy obolali po poprzednim dniu. W
miarę szybko wszyscy zadowoleni wróciliśmy do domów.
Długo będę pamiętał dumę w oczach chłopaków że udało im
się przebyć tak trudny szlak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz